Na historię Martyny natknęłam się całkiem przypadkiem, wertując facebookowe newsy. "Miłość pokonała chorobę" ten tytuł sprawił, że przeszły mnie ciarki - z jednej strony, a z drugiej, coś było w tym mimo wszystko optymistycznego. Więc weszłam, przeczytałam... . Przeczytałam historię dziewczyny, która jest młoda piękna inteligentna, a od niedawna także i bardzo odważna, ponieważ zmagać się musi na co dzień ze śmiertelną chorobą. Mimo to nie poddaje się, walczy o każdą sekundę. Ale co ważniejsze w tej walce nie jest sama. Każdego dnia u jej boku, cały czas przy niej jest ktoś, kto nie tyle, że nie opuścił jej po tym jak spadła na nią tak przygniatająca diagnoza lekarzy, ale jeszcze dzielnie ją wspiera. Tą osobą jest jej narzeczony. Hmm, historia jak z filmu, a jednak dzieje się tu - w realnym życiu. Dlaczego o nich piszę? Na pewno nie dlatego żeby się smucić, choć smutne to i przykre bardzo - bo nie zasłużyła Tyna na taki los. Piszę o niej z dwóch powodów co najmniej. Po pierwsze żeby wszyscy - ze mną na czele oczywiście, którzy tak bardzo "psioczą" na swoje marne, szare życie, zrobili krok w tył, i wybili się z transu pesymizmu nieuzasadnionego. ŻEBY NAUCZYLI SIĘ DOCENIAĆ to co mają i DOSTRZEGAĆ kruchość swojej egzystencji. Po drugie - choć chyba powinno być jako pierwsze, by usłyszeli o Martynie, bohaterce dnia codziennego, której nazwisko nie figuruje w Wikipedii, ani, o której nie mówi się na żadnych wykładach czy w telewizji, a może właśnie się powinno? Bo to najtrudniejsza walka, o życie i ze swoimi słabościami jednocześnie. Spora cześć ludzi się w takich sytuacjach poddaje, i to jest całkiem ludzkie, że paraliżuje człowieka strach, w takim momencie kiedy stoi nad przepaścią i nie ma drogi ucieczki. Pozornie nie ma się czego chwycić, jak mamy widzieć wyjście kiedy oczy wypełnione tylko łzami, może lepiej od razu skoczyć, tak będzie łatwiej, i szybciej się to cierpienie skończy? Tak najczęściej podpowiada umysł, niestety... . Więc niech Maryna będzie przykładem, że można inaczej, choć to kosztuje tyle wysiłku. Nie musisz dziś toczyć takiej walki - to jesteś szczęściarzem, własnie wygrałeś los na loterii, który wart jest nie milion, nie dwa, jest bezcenny. Ale czy pomimo to wiesz, że można inaczej? Już się zgubiłeś? Mówię, czy wiesz, że można być szczęśliwym będąc szczęśliwym? Czy musisz najpierw stracić to szczęście, żeby je zobaczyć? Obyśmy nie musieli... . Dlatego Martynie należą się dziś słowa największego podziwu. Dlatego jak najwięcej ludzi powinno się dowiedzieć o jej bohaterstwie - zresztą takich cichych, bezimiennych bohaterów jest w dzisiejszym świecie wielu. Nie możemy dostrzec ich wszystkich i im wszystkim udzielić pomocy - to zrozumiałe. Ale jeśli już trafimy, całkiem przypadkiem na kogoś takiego, to nie myślmy, że to nas nie dotyczy. Bo dotyczy na pewno. A jeśli w jakikolwiek sposób jeszcze dało nam to do myślenie, jeśli coś zrozumieliśmy, w coś na nowo uwierzyliśmy, coś się w nas przewartościowało, to powinniśmy temu komuś podziękować, jak za to, że pozwolono nam wysłuchać wykładu wybitnego mistrza na najlepszym uniwersytecie światowej sławy. Jeśli nie możemy podziękować osobiście - to zawsze można chociaż tego kogoś wesprzeć jakimś datkiem, nawet niewielkim - w końcu jeśli nawet po złotówce prześle milion osób...:) A w tym przypadku jest jest jeszcze blog, który prowadzi narzeczony Martyny, można ich tam również wesprzeć dobrym słowem. Bo sława też maja moc..
Adres bloga:
http://tynatru.blogspot.com/
Cześć!
OdpowiedzUsuńZauważyłem wzrost liczby kliknięć w bloga z tego adresu...Hmmm ciekawe, sprawdzę pomyślałem...
Włączam, a tu taki ocean ciepłych słów - dziękuję za tak wspaniały wpis i poświęcenie Martynie posta na swoim blogu, czujemy się baaaardzo zaszczyceni :)))!
Dziękujemy z całego serca!
#StayStrong #NigdySieNiePoddawaj ♥♥♥
Wasza historia może być przykładem dla innych jak postępować kiedy jest ciężko, ale też przestrogą, że nie warto przejmować się rzeczami które są nieistotne, bo to co istotne to jest własnie zdrowie, rodzina, przyjaciele, kiedy się to ma to cała reszta zależy już tylko od nas:)
OdpowiedzUsuń